W Polsce moda na street food dopiero się rozkręca, w Belgii ten biznes pamięta początki XVI wieku. Uliczne jedzenie w Brukseli nie dość że jest przepyszne, to jeszcze przyjazne dla portfela. Szczególnie polecamy na ciepłe miesiące, chociaż amatorów frytek z budki nie brakuje również zimą. Przemierzyliśmy ulice Brukseli w styczniu szukając najlepszego belgijskiego street foodu. Poniżej nasza subiektywna lista hitów ulicznego jedzenia w stolicy Belgii.
Frytki, czyli belgijskie dobro narodowe
Belgowie są tak dumni ze swoich frytek, że zbierają podpisy, by wpisać je na Listę Dziedzictwa Narodowego UNESCO. Wcale mnie to nie dziwi. Frytki, które zjedliśmy w okienku restauracji Georgette (polecanej przez lokalsów, w pobliżu Grand Place w Brukseli) wyniosły ten prosty street food na wyżyny doskonałości.
Na czym polega ich fenomen? Po pierwsze, muszą być smażone na łoju wołowym, a nie oleju roślinnym. Po drugie, frytki są smażone w dwóch etapach: pierwsze smażenie jest po to, by zmiękły w środku, drugie – by stworzyć apetyczną chrupiącą skórkę. A do tego domowy majonez i jesteśmy w ziemniaczanym raju!
Ślimaki na kółkach
Już od 400 lat w Brukseli można kupić ślimaki morskie, czyli „escargots”, gotowane w lekko pikantnym bulionie. Uliczni sprzedawcy rozstawiają się po całym mieście ze swoimi mobilnymi kramikami. Na placu w dzielnicy Sablon, gdzie w niedziele odbywa się pchli targ, ślimaki z wielkiego garnka serwuje wiekowa, ale bardzo energiczna pani, która podobno jest najstarszą Belgijką w tym biznesie.
A na deser – gofry!
Przed wyjazdem do Brukseli wyobrażałam sobie witryny sklepików sprzedających gofry z kilkupiętrową warstwą bitej śmietany, górą owoców i czekoladowego sosu. Zdaniem eksperta marzyłam więc o gofrach typu „bruxelles”, czyli zrobionych z lekkiego, delikatnego ciasta z najróżniejszymi dodatkami. Gdy wysiedliśmy na dworcu Gare du Midi, słodki zapach w powietrzu zwiastował, że jesteśmy blisko gofrowego przybytku. Okazał się on być małą furgonetką, która serwowała gofry w serwetkach. Czułam się trochę zawiedziona, ale postanowiłam spróbować. Wpadłam po uszy – ciasto jest cudownie maślane, gęste i słodkie. Bonus? Możemy je jeść podczas spaceru, nawet jeśli akurat nie mamy przy sobie śliniaczka 🙂