Trasa: Zalipie – Dąbrowa Tarnowska – Lisia Góra – Tarnów (45 km)
Łączna liczba przejechanych kilometrów: 445
Za oknem szaleje chyba jedna z największych burz w dziejach Tarnowa! Co chwilę pioruny rozświetlają czarne niebo, deszcz dudni z całej siły o dach naszego domku, a wichura stara się go poderwać z ziemi. Mniej więcej w takim klimacie poszukiwaliśmy dziś noclegu w Tarnowie. Nie jest to miasto przyjazne Couchsurferom, nikt nie odpisał na nasze prośby. Zdani sami na siebie, w nieprzemakalnych pelerynach typu „Buka”, przemierzaliśmy mokre i wyludnione ulice miasta w poszukiwaniu noclegu. W większości hosteli głucho, nikt nie odbiera telefonów. Znaleźliśmy domek na campingu. Postanowiliśmy wykupić od razu 2 noce i dać trochę odpocząć naszym zmaltretowanym tylnym częściom ciała 🙂
Kilkanaście minut objazdu po Tarnowie, jeszcze gdy zapadał w nim, jak się zdawało, pogodny wieczór, utwierdziło nas w przekonaniu, że nie chcemy tak po prostu wyjechać z miasteczka prosto po śniadaniu. Chcemy dać sobie trochę czasu. Tym bardziej, że starówka jest jedną z bardziej urokliwych w całej Polsce, przyległe do starego miasta uliczki są naprawdę cudowne, dużo tu renesansowych i gotyckich zabytków, jest uroczo! Ciekawe tylko, jak jutro potraktuje nas pogoda.
A jeszcze kilka godzin temu Zalipie żegnało nas lepkim popołudniem. Wyruszyliśmy w drogę dopiero o 16.00, tyle było do zobaczenia. Ale myślę, że obfotografowaliśmy każdy możliwy dom z tradycyjnymi malaturami w kwiaty, czasem również wnętrza. Mieszkańcy Zalipia są bardzo życzliwi i otwarci. Wychodzili przed domy, gdy widzieli, że podjeżdżamy z aparatem. Cieszyli się, że malunki się nam podobają, opowiadali o swojej pracy nad nimi, pytali o naszą wyprawę. Szczególnie zauroczyli mnie dziś państwo Kazimiera i Józef, którzy z miejsca zaprosili nas do domu na kawę i nie mogli przestać rozmawiać! Kiedyś prowadzili gospodarstwo agroturystyczne, mieli mnóstwo gości, przede wszystkim z zagranicy, np. Chin, Tajwanu, Francji, Niemiec czy Włoch. Jeden z gości, Polak, okradł ich i po tym incydencie gości już nie przyjmują. Stracili do tego serce. Ale zaufania do ludzi na szczęście nie, bo zaproponowali nam nocleg u siebie, jeśli kiedyś przyjedziemy do Zalipia.
Pokazali nam swoją księgę gości i prezenty, jakie od nich otrzymali, np. magazyn z Chin, w którym ukazały się artykuły o Zalipiu! Zwiedziliśmy też ich przepiękny ogród i mało co wyszlibyśmy z woreczkami pełnymi suszonej lawendy, ale doszliśmy do wniosku, że nasze sakwy mogą już nie zmieścić takich podarunków. A szkoda! Był jednak jeden dom, w którym gospodyni, na pierwszy rzut oka także przemiła, na drugi już coraz bardziej demoniczna, poprosiła nas o zapłatę za możliwość zrobienia zdjęć i wejścia do niej do domu. Hmm, no cóż. Zapłatę uiściliśmy i pożegnaliśmy się bez zbędnych ceregieli.
O ile Muzeum im. Felicji Curyłowej, prekursorki tutejszego stylu w malarstwie możemy polecić każdemu, o tyle już Dom Malarek w Zalipiu nie jest tak interesującym miejscem do zwiedzania. Z drugiej strony odbywają się tu warsztaty malarskie, na które chciałabym przyjechać jesienią. Jest też mini sklepik z pamiątkami, z którego wyszłam z kolorowanką opartą na zalipiańskich motywach 🙂 Obiecaliśmy sobie, że kiedyś tu wrócimy. Szczególnie, że dostaliśmy zapewnienia od kilku gospodarzy, że drzwi ich domów stoją dla nas otworem (nie tylnym 🙂