Balaton. Węgierskie lazurowe wybrzeże. Wakacyjna mekka Madziarów. 236 kilometrów skalistego wybrzeża i ciepłej, płytkiej wody. Infrastruktura turystyczna nad Balatonem doskonale pamięta czasy siermiężnego komunizmu. Kiedyś było to miejsce spotkań Niemców z NRD i RFN. Teraz Niemców jest trochę mniej, ale pamięć o nich nadal zachowała się w szyldach z napisem „Zimmer frei” i doskonałej znajomości języka naszych sąsiadów zza Odry. Za to na znajomość angielskiego nawet nie ma co liczyć.
Dla nas Balaton to największe rozczarowanie tej wyprawy. Wysokie standardy spełnia tu tylko i wyłącznie temperatura powietrza i wody oraz samo jezioro. Poza tym jest źle i jeszcze gorzej. Wyjaśniamy dlaczego.
Jedzenie nad Balatonem, czyli dlaczego Mc Donald’s to nie jest głupi pomysł?
Siófok, letnia stolica Węgier. Restauracja na tak zwanym Złotym Wybrzeżu słynącym z natłoku turystów i wrażeń. Tutaj nieomal nabawiłam się rozstroju żołądka po zamówieniu sałatki Cezara, w której panoszył się niedosmażony, na wpół surowy kurczak. Nie wspomnę już o tym, że cała sałatka wręcz tonęła w hektolitrach majonezu. Ohyda! Wtedy po raz pierwszy przeszła mi przez głowę myśl, że w Mc Donald’s zjadłabym dużo lepszą sałatkę i sama mogłabym zdecydować czy i jakim sosem chcę go polać. Nie wspominając już o tym, że kurczak byłby wysmażony i wzbogacony o taką ilość konserwantów, że na pewno nic by mi się nie stało.
Następnego dnia nasze kroki skierowaliśmy do baru plażowego, który wyglądał dużo lepiej niż tradycyjne drewniane budy. Na stołach były obrusy, a wokół kręcił się elegancko ubrany pan kelner. Może nie będzie tak źle. Ostrożnie zamówiłam kawę mrożoną. Na pierwszy rzut oka prezentowała się dobrze – góra bitej śmietany, odrobina sosu czekoladowego i słuszna ilość kawusi. Aspekt wizualny zdecydowanie przeważył nad empirycznym. Była to dosłownie najgorsza kawa mrożona, jaką piłam w życiu! Po pierwsze lura, po drugie bita śmietana okazała się totalnie rozwarstwiona i niedobra w smaku. Ta przygoda nauczyła mnie, by kawę mrożoną kupować w sekcji „jogurty i nabiał” w supermarkecie. Już nawet ciepła woda z bidonu po całym dniu jazdy w upale była lepsza niż to marne coś!
Po kilku takich wpadkach doszliśmy do wniosku, że jeśli chodzi o jedzenie nad Balatonem są tylko 2 dobre wyjścia:
– jeść codziennie tylko produkty z supermarketu, a w barach zamawiać langosze. Langosz to rodzaj placka smażonego w głębokim tłuszczu, taki tutejszy fast food. Wychodzę z założenia, że langosza nie da się zepsuć. I to prawda, nigdy mnie nie zawiódł. Langosza można zamówić solo lub ze śmietaną i startym serem. Dla bezpieczeństwa zrezygnowałabym z tych dwóch dodatków.
– podróżować przez Balaton szlakiem Mc Donald’s. Są trzy: w Siófok, Balatonlelle i Keszthely. To jedyny na wybrzeżu przybytek z działającą klimatyzacją, jedzeniem, które jest tak sztuczne, że nie powinno Wam zaszkodzić i czystą toaletą. Jest to także jedno z naprawdę nielicznych miejsc, gdzie dogadacie się po angielsku
Dodatkowa uwaga praktyczna: większość nawet mega tandetnych barów dolicza sobie na rachunku napiwek rzędu 15%, nawet jeśli masz do czynienia z jedzeniem, które chcesz zwrócić jak najszybciej i kelnerem, który ni w ząb Cię nie rozumie i krzywi się na język angielski.
Atmosfera, czyli kto lubi skrzyżowanie Międzyzdrojów z Ciechocinkiem?
Zjechaliśmy całe południowe wybrzeże Balatonu i możemy powiedzieć z całym przekonaniem, że poza wodą nie ma tam nic ciekawego. Żadnej atrakcji turystycznej, może poza wieżą ciśnień w Siófok, tylko bary i stragany z kiczowatymi pamiątkami. Są też stragany z odzieżą, która pozwala w mig przeistoczyć się w stałą bywalczynię balatońskich klubów zza wschodniej granicy. Po zmroku część barów przyciąga rozrywką w postaci półnagich pań tańczących na barze. Co dziwne, bary te jednak świecą pustkami. Dodatkowo wszechobecne umcy-umcy i rozrywki dla gawiedzi w postaci symulatorów roller-coasterów, cyrku, małych karuzeli i zjeżdżalni. Odpadam.
Zakwaterowanie daje radę
Wzdłuż wybrzeża południowego można trafić na kilka kempingów, w całkiem przystępnej cenie. My zapłaciliśmy ok. 5000 HUF za dwie osoby z namiotem za noc, czyli nieco poniżej 70 zł. Wszędzie są też „Zimmer frei”. Rzecz jasna im bliżej wybrzeża tym drożej – nawet 8000 HUF za osobę za noc. Ale da się znaleźć przyzwoite pokoje już za 3500 HUF za noc. Trzeba też uważać na możliwość zapłaty w euro. Zwykle oznacza to naprawdę złodziejski kurs. Ale z tego, co słyszeliśmy od części Polaków, jest im trudno przeliczać forinty na złotówki, więc wybierają prostszą, i co za tym idzie droższą opcję płatności w euro. Przyznaję, że przelicznik forint-złotówka nie jest najprostszy : 100 forintów to 1,35 zł. Ale po kilku dniach przyzwyczaiłam się już do odejmowania dwóch zer z każdej ceny i mnożenia jej przez mniej więcej 1,4. Da się zrobić.
Plaże i jeziorko
Plaże (po węgiersku „strand”) są w większości płatne, ale wtedy mają dobrą infrastrukturę z toaletami, prysznicami i przebieralniami. Jest też możliwość wypożyczenia leżaków i parasoli. Koszt za jedną osobę za cały dzień jest naprawdę minimalny – zwykle ok. 450 HUF, czyli ok. 6 zł. Plaże prywatne często znajdują się za zasiekami, co jest dość przygnębiającym widokiem. Można też spokojnie znaleźć bezpłatne plaże publiczne. Jeżeli są położone w pobliżu ośrodków miejskich, trzeba liczyć się z dzikim tłumem. Nie ma jednak polskiego januszowania na parawany, Węgrzy co najwyżej przychodzą ze swoimi namiotami, by skryć się przed słońcem. Wystarczy jednak odjechać kawałek dalej, by trafić na publiczną plażę mniej obleganą przez turystów, na której można też znaleźć upragniony cień pod drzewami. Brzeg jest kamienisty, a co jakieś 100 metrów ustawione są zejścia do jeziora po schodkach i drabinkach. Południowy brzeg jest totalnym rajem dla rodzin z dziećmi – można odejść nawet kilkaset metrów od brzegu, a woda nadal będzie sięgała kolan. Gorzej, jeśli ktoś ma ochotę popływać. Przeszłam już chyba do połowy jeziora, a nadal woda sięgała maksymalnie do pasa, więc się poddałam.
Pięć dni nad Balatonem uświadomiło mi, jak bardzo nie mogę się doczekać wybrzeża Chorwacji. Naprawdę nie rozumiem ludzi, którzy świadomie przyjeżdżają do jednej z miejscowości wypoczynkowych nad Balatonem na tygodniowe wakacje. Przecież Chorwacja jest tak blisko! Balaton to naprawdę jedno z moich największych podróżniczych rozczarowań. Jestem ciekawa, czy macie podobne doświadczenia? A może byliście na północnym wybrzeżu i tam jest zupełnie inaczej?