Przejście graniczne między Słowenią i Włochami znajdowało się na ścieżce rowerowej prowadzącej z Kopru do Triestu. Do Włoch wjeżdżało się przez kamienną bramę do raju, to było zdecydowanie najpiękniejsze przejście, jakie widziałam w życiu!
Poza tym zarówno dla mnie jak i dla Łukasza jest to pierwszy raz we Włoszech. Nie mogłam się doczekać, by usłyszeć na ulicach ten język, jeść śniadania na słodko, pić zdecydowanie za dużo espresso i bezkarnie wcinać makaron jako pierwsze i drugie danie!
W Trieście znaleźliśmy dość nietypowego jak na Włochy hosta. Był to Rohit – student z Indii, który wkrótce wybiera się na staż aktuarialny do Monachium. Dopiero niedawno założył konto na Couchsurfingu, a już tak się wkręcił, że zaczął prowadzić otwarty dom. Pokazał nam kalendarz ze szczegółową rozpiską, kto przyjeżdża którego dnia. Jego mieszkanie było naprawdę spore, a do dyspozycji Couchsurferów oddał swoją i brata sypialnię, zadowalając się sofą w salonie. I kto tu jest Couchsurferem? 🙂 Było to bardzo miłe z jego strony i przez te dwie noce naprawdę solidnie odpoczęliśmy.
Dzięki temu, że dom Rohita był praktycznie jak bezpłatny hostel dla Couchsurferów przyjeżdżających do Triestu, mogliśmy poznać wielu podróżników. Na przykład Filippo, Włocha z Florencji, który tańczy tango, Milenę z Turynu, która właśnie dostała angaż w filharmonii w Trieście i gra na wiolonczeli oraz Johna z USA, który przez rok mieszkał w Japonii. Gadało się nam doskonale, a Filippo dodatkowo doradził nam modyfikację dalszej trasy. Powiedział, żebyśmy olali Mediolan na rzecz Bolonii i Florencji, z której pochodził. W sumie – Mediolan to miasto dla zakupoholików, więc mogłabym przypadkiem obciążyć swój bagaż dodatkowymi kilogramami wydając pieniądze, których nie mam 🙂 Popatrzyliśmy wspólnie na mapę i ukształtowanie terenu (kluczowe!) i uznaliśmy, że jest opcja, by przedostać się w miarę płasko przez Apeniny jadąc z Bolonii do Florencji. Ufff…
Ostatnio tak pokochaliśmy wspólne gotowanie z hostami, że postanowiłam robić to częściej. Od razu spytałam Rohita, czy umie gotować dania kuchni indyjskiej i okazało się, że jest w tym całkiem dobry! Zaplanowaliśmy prawdziwą indyjską ucztę: warzywne curry, palakpanir, czyli potrawkę z sera panir i szpinaku, a do tego ryż i chlebek naan! Już z samego rana przyłapałam Rohita na przyrządzaniu sera panir. I wiecie co? Okazuje się, że to całkiem proste! Wystarczy zagotować mleko i w momencie, gdy zaczyna się podnosić, wycisnąć sok z cytryny. Mleko zaczęło się rozwarstwiać, Rohit odlał wodę, a resztę przelał na czystą ściereczkę, którą zawinął i powiesił nad zlewem. Po kilku godzinach ser ostygł i nabrał odpowiedniej konsystencji. Był przepyszny w smaku, trochę przypominał mi ricottę.
- Do gotującego się mleka wyciskamy cytrynkę…
- Odlewamy wodę…
- A serek przekładamy do czystej ściereczki do ostygnięcia.
Wybraliśmy się na zakupy do pobliskiego supermarketu z wózkiem emeryta. Zajął się nim Łukasz, który od razu poczuł bluesa.
W domu Rohit rozdzielił funkcje. Rzecz jasna on był szefem kuchni, a ja dorwałam się do pozycji sous-chefa 🙂 Kroiliśmy cebulę, pomidorki, ostre papryczki, blendowaliśmy szpinak, mieszaliśmy mąkę z wodą i jogurtem naturalnym, smażyliśmy czosnek na patelni. Kucharzy w sumie było pięciu, a więc nie dobiliśmy do pechowej szóstki! W sumie spędziliśmy w kuchni pewnie ze dwie godziny, bo wszystkie indyjskie dania są bardzo czasochłonne. Szczególnie chlebki naan! Po tym jak ciasto jest gotowe, trzeba uformować maleńkie placuszki i smażyć je z obu stron na suchej patelni, a następnie chwilę trzymać nad otwartym ogniem, by napompowały się jak małe poduszeczki. Chlebki układamy na stercie jeden na drugim i przedzielamy je warstwą masła, by się nie wysuszyły. Są naprawdę pycha!
Poniżej podaję przepis na Palakpanir, który moim zdaniem wygrał w rankingu smaku. Proporcje dla 5 osób.
Składniki: 500 gram szpinaku, 3 główki czosnku, 2 średnie cebule, 4 pomidory, 5 zielonych papryczek chili, przyprawy indyjskie, ser panir
Przygotowanie: Wszystkie warzywa kroimy w drobną kostkę. Na patelni smażymy czosnek, następnie cebulę i dodajemy szczyptę soli. Następnie dorzucamy pomidory i zielone papryczki oraz przyprawy indyjskie. Szpinak blendujemy i wrzucamy na patelnię razem z resztą składników, a gdy robi się ciemnozielony, dodajemy pokruszony ser panir. Można doprawić chili do smaku. Najlepiej smakuje razem z chlebkami naan!
- Wielka uczta! Na zdjęciu Ania, Rohit, Filippe i John
- Palakpanir z chlebkiem naan
Żeby nie było, że tylko siedzimy w domu i obżeramy się jak świnie, wyszliśmy też na całodzienne zwiedzanie Triestu 🙂 To nie jest typowe włoskie miasto. Można się tu poczuć także jak w Budapeszcie czy Wiedniu ze względu na secesyjną architekturę i pogmatwaną przeszłość. Miasto zostało przyłączone do Włoch dopiero w latach 50. XX wieku. Ogromną część życia spędził tu James Joyce, tutaj pracował nad powieścią „Ulysses”. Wstąpiliśmy na kawę do jego ulubionej kawiarni, która istnieje w mieście nieprzerwanie od 1900 roku. Błądziliśmy po gwarnych placach, wąskich uliczkach, odwiedzaliśmy kościoły. Podjechaliśmy też do zamku Miramar, cudnie położonego nad samym morzem, kilkanaście kilometrów za miastem.
Może i Triest to nie jest oczywisty wybór dla kogoś, kto przyjeżdża do Włoch. Może i my też byśmy tu nie przyjechali gdyby nie fakt, że był po drodze ze Słowenii do Wenecji. Ale to nie jest miasto przez które tylko się przejeżdża. Zdecydowanie zasługuje na więcej. Dwa dni w Trieście to absolutne minimum. A jeśli ktoś ma wątpliwości czy to prawdziwie włoskie miasto, podaję ciekawostkę. James Joyce odwiedził wiele włoskich miast, łącznie z Rzymem, a do końca życia twierdził, że nigdzie nie czuł się tak bardzo we Włoszech jak w Trieście. Od siebie dodam jedynie, że to sama przyjemność zwiedzać miasto, w którym nie ma tłumu turystów 🙂 Polecamy!
- Ape. Kuzynka Vespy 🙂
- Poranek w kawiarni. Staruszków więcej niż hipsterów!
- Typowa wąska uliczka Triestu.
- Wejście do ulubionej piekarni Jamesa Joyce’a. Istnieje od 1900 roku.
- Triest, jak całe Włochy, jest pełen maleńkich jaszczurek.
- Spacer po ogrodach Miramare.
- Luke w siódmym niebie.
- Mewy i kormorany pod zamkiem Miramare. Cudo!
- Przy zamku znajduje się ogród botaniczny z kilkunastoma gatunkami drzew iglastych.