Trasa: Chęciny – Busko-Zdrój (ok. 70 km) – w tym jazda po Busku i okolicach, a także trochę błądzenia po bezdrożach
Łączna liczba przejechanych kilometrów: 355
Piątek powitał nas ponad 30-stopniowym upałem. Już na samą myśl o jeździe w takim skwarze kombinowałam jak ją odroczyć. Zwiedzanie chęcińskiego zamku – czemu nie? Całkiem sporo tam turystów, ale nie na tyle, żeby obrzydzić zwiedzanie. Dowiedzieliśmy się, że zamek powstał na przełomie XIII i XIV wieku. Był między innymi siedzibą skarbca, więzieniem i rezydencją królowej Bony, która zresztą podobno ukazuje się wszystkim śmiałkom, którzy spacerują wokół zamku o północy. Próbowaliśmy wczoraj, wypatrywaliśmy Białej Damy z pochodnią, ale nic. Może następnym razem. Zamek i miasteczko polecamy każdemu!
Koło południa wyruszyliśmy w drogę do Buska-Zdroju. Z Chęcin zjazd bardzo przyjemny, serpentyna cały czas w dół, na liczniku 40 km/h. Tak to ja mogę jechać. Ale później tak łatwo już nie było. Nie chcieliśmy jechać ruchliwą ulicą i Łukasz znalazł jakiś objazd przez mniejsze wioski. Mieliśmy nadrobić kilkanaście kilometrów, ale zakładaliśmy, że będzie się jechało znacznie przyjemniej, bez TIR-ów przemykających co chwila. No i GPS, a w zasadzie Open Street Maps, z których korzystamy, zapewniały, że droga będzie asfaltowa. Taaa, jasne. Kawałek asfaltu rzeczywiście był, później droga zmieniła się w szutrówkę, by następnie wyprowadzić nas w piach i wić się w stronę lasu. Odwrotu za bardzo nie było, więc jechaliśmy tym lasem jakieś 5 kilometrów, które ciągnęło się w nieskończoność, na dodatek ostro pod górkę. W takich chwilach zwykle tracę motywację, marzę o leżaku na plaży na Wyspach Kanaryjskich i zastanawiam się, czemu w zasadzie nie jeżdżę na all-inclusive 🙂
W Busku, z polecenia koleżanki Ani, wybraliśmy się do restauracji Cynamonowej, gdzie wlałam w siebie hektolitry lemoniady i zjedliśmy przepyszny obiad. Ukontentowani z pełnymi żołądkami wyruszyliśmy na poszukiwanie kwatery. Ale w Busku jest szczyt sezonu, wszystkie kwatery, ławki w parkach, sanatoria i hotele okupują siwe głowy kuracjuszy. Pukaliśmy od drzwi do drzwi, pokoi wolnych brak.
- Park zdrojowy w Busku
- Sanatorium Marconi
- Park zdrojowy – widok na fontannę
I tu zaczyna się historia o tym, jak wspaniałych ludzi poznaliśmy w Busku-Zdroju. Na Słonecznej spotkaliśmy właścicieli kwatery, pana Leszka i panią Ninę, którzy zasugerowali nam kilka miejsc, w jakie możemy podjechać. Pod ich domem zatrzymał się także rowerzysta, który zaangażował się w sprawę do tego stopnia, że sam jeździł po mieście i szukał dla nas noclegu. Obiecał dać znać, jeśli cokolwiek znajdzie. Tymczasem my szukaliśmy dalej. Wtem pojawił się na rowerze spotkany wcześniej pan Leszek. Widząc, że nadal jesteśmy w czarnej de, zadzwonił do swoich znajomych mieszkających pod Buskiem. Nie mają kwatery, ale to niesamowicie otwarci i ciekawi świata ludzie, więc bez problemu zgodzili się nas przyjąć! Kilkanaście minut później siedzieliśmy już w kuchni Basi i Wojtka z panem Leszkiem i popijając zimną lemoniadę wymienialiśmy się historiami. Okazało się na przykład, że ich syn, Maciek, mieszka obecnie w Gruzji i wraz ze znajomym Ksawerym prowadzą knajpkę Oasis Club, zlokalizowaną na totalnym odludziu, w Udabnie. Niesamowite jest to, że o tej knajpce czytałam tuż przed wyjazdem w „National Geographic Traveller” i byłam pod totalnym wrażeniem!
Noc była ciepła, tematy do rozmowy nigdy się nie kończyły, więc już wkrótce na tarasie zastała nas godzina druga. Słuchaliśmy z zaciekawieniem historii z ich życia, a że Wojtek to prawdziwy gawędziarz, czas upłynął kompletnie niepostrzeżenie. Wojtek z Basią stwierdzili, że coraz częściej słyszą o młodych ludziach rzucających pracę i jadących w świat. Łukasz rzucił hasło, że świat stoi otworem, a Wojtek na to:
Za naszych czasów też stał do nas otworem, ale wiadomo którym!
Rano Basia zaprosiła nas na naleśniczki i herbatę. Ciężko było zebrać się do odjazdu, ale zostawiliśmy na siebie namiary i mam nadzieję, że wkrótce się spotkamy! Tymczasem, jeśli to czytają, życzymy wspaniałych wrażeń na wyprawie do Gruzji!