Niech Was nie zmyli fakt, że tego dnia przejechaliśmy jedynie 20 kilometrów. To nie lenistwo ani sygnał, że wymiękamy. Przeklęta bądź drogo prowadząca z Gródka na Nowy Sącz! 20 kilometrów, z których co najmniej 10 jest serpentyną pod górę z ogromnym nachyleniem, powinno liczyć się jako 80. A na pewno tak twierdzą moje nogi. Dodatkowo upał – mimo że wyjechaliśmy dopiero po 17.00 termometr nieubłaganie wskazywał ponad 30 stopni. Normalna temperatura do jazdy zaczęła się dopiero, gdy już po trudach wciągania rowerów pod górę wjechaliśmy do Nowego Sącza.
Postanowiłam sobie jedno. Na pewno będę chciała kiedyś wrócić do Małopolski, żeby poeksplorować te piękne miejsca. Na pewno jednak rower zostawię wtedy ukryty głęboko w piwnicy. Tylko samochód! Planujemy z Luke po powrocie zakupić starego żuka albo nysę i fajnie go skonwertować na wehikuł sypialny, którym będziemy zwiedzać zakątki Polski i świata niekoniecznie przyjazne rowerzystom 🙂
Nowy Sącz to kolejne po Tarnowie pozytywne zaskoczenie. Jak zobaczyliśmy tutejszy ratusz, długo podnosiliśmy kopary z chodnika. Eklektyczny, XIX-wieczny budynek jest najpiękniejszym chyba ratuszem jaki widziałam w życiu. Nie mówię, że prowadzę ranking ratuszy w Polsce, ale może powinnam. Bo nawet, gdy przed przyjazdem tu szukaliśmy informacji o mieście na Polsce Niezwykłej, nie oddawały one rzeczywistości. Ratusz jest harmonijnie wkomponowany w nowosądecką starówkę. W budynku ratusza działa też restauracja specjalizująca się w przeróżnych pierogach, o których nigdy nie słyszałam. Wszystkie przepyszne! Tak samo jak domowy podpiwek lub kwas chlebowy, którego można tu skosztować.
To miejsce poleciła nam nasza Couchsurferka z Nowego Sącza, M., znana i uwielbiana dziennikarka radiowa. Zabrała nas także na zimny napój izotoniczny (tak obecnie nazywam piwo) do kawiarni Prowincjonalnej, a potem zrobiła nam nocny spacer po mieście. Zorientowaliśmy się trochę w topografii i wiedzieliśmy dzięki temu, co chcemy zobaczyć w świetle dnia. Cudna jest m.in. bazylika nowosądecka, przyjemnie spacerowało się parkiem z ruinami zamku.
W pobliżu parku M. opowiedziała nam o absurdach urzędniczych w Nowym Sączu. Otóż właściciel firmy Koral postawił tu biurowiec, w którym miał zatrudnić ponad 500 pracowników. Urzędnicy dopatrzyli się jednak, że budynek o kilka centymetrów przekracza maksymalną ustaloną wysokość, która nie pozwala przesłonić gór. Oceniliśmy to trzeźwym okiem. Biurowiec miał może 5-6 pięter. Trudno było dostrzec te kilka centymetrów nadwyżki w wysokości. Góry przesłonięte bynajmniej nie były. Ale przepis to przepis. W tym chorym państwie właściciel Korala nie miał prawa prowadzić działalności w rzeczonym budynku. Postanowił zatrudnić więc ludzi gdzie indziej. A budynek jak stał, tak stoi. Mam nadzieję, że te kilka centymetrów to codzienny wyrzut sumienia lokalnych urzędników.
Przy ruinach zamku stoi też pomnik, który upodabnia Nowy Sącz do stolicy Belgii. Nietrudno zgadnąć, że chodzi o sikającą postać, w tym przypadku jest to żołnierzyk. Łukasz stwierdził, że urolog nie byłby z niego zadowolony, rzeczywiście strumień jest dość skromny. Ale przynajmniej nowosądeczanie mają się z czego pośmiać.
Chodziliśmy brukowanymi ulicami Nowego Sącza do późnych godzin nocnych i M. opowiadała nam o tajnikach pracy dziennikarki radiowej. Wiemy m.in. że czasem musi pracować przykryta kocem, jeśli ma zamiar coś nagrać w swoim domowym studio i chce wytłumić dźwięk! M. nałogowo słucha radiowej trójki i jest doskonale zorientowana w każdym możliwym wydarzeniu, które ma miejsce w Nowym Sączu, dzięki czemu jest doskonałym źródłem informacji.
Dała nam znać np. że w tym terminie odbywa się w mieście Święto Dzieci Gór, na które zjeżdżają się dzieci z górskich miejscowości z całego świata. Rzeczywiście widzieliśmy dzieciaczki z różnych krajów, poubierane w tradycyjne stroje, które super się bawiły na rynku starego miasta. M. opowiadała nam też o swojej pasji do reportaży radiowych, które okazują się być jednak niewdzięcznym kawałkiem chleba. Praca pozwala jej mimo wszystko poznawać wielu fantastycznych i ciekawych ludzi. Opowiadała nam m.in. o Pawle z Piwnicznej-Zdroju, zapalonym podróżniku, który ostatnio oświecił ją, że jest taki kraj jak Timor Wschodni, chyba najnowsze państwo na świecie, które uzyskało niepodległość od Indonezji w 2002 roku. Do walki o nią podobno zainspirowała ich wizyta papieża Polaka, którego pomnik tam zresztą stoi. Dlatego choć my o Timorze nie słyszeliśmy nigdy, oni na słowo Polska uśmiechają się szeroko i otwierają drzwi do swoich domów. Wow!
Postać Pawła też nas zafascynowała, a że wybieraliśmy się do Piwnicznej, wysłaliśmy do niego zapytanie o nocleg na Couchsurfingu. Zostało zaakceptowane 🙂