Trasa: Warka – Mariampol – Radom (ok. 60 km)
Łączna liczba przejechanych kilometrów: 130
O 6 rano obudziły mnie krople deszczu uderzające z impetem o namiot. Pomyślałam, że to dobry moment, by wysłać kilka couch requestów (zapytań o nocleg) w Radomiu, gdzie planujemy dziś dotrzeć. Przekopuję się przez różne profile osób, niestety w większości mało aktywne, co nie wróży sukcesu. Aż tu nagle pojawia się Noelia z Nowej Zelandii, która zdaje się często zaglądać na stronę. Szybko piszę do niej wiadomość i już po kilku chwilach na telefon przychodzi wiadomość, że widzimy się dzisiaj wieczorem! Cudnie.
Posileni mało wykwintnym śniadaniem w lesie (kilka ciastek i wafle kukurydziane) ruszamy w trasę. Założyłam wzmocnione gacie, więc śmigam jak szalona. Drugiego dnia nie czuję też mojego obciążenia na bagażniku, pełna równowaga, nawet nieśmiało mogę sygnalizować manewry na drodze. Jeszcze wczoraj wydawało się to niemożliwe.
Zatrzymujemy się we wsi Mariampol, pod sklepem spożywczym. Chcę wyrzucić kilka rzeczy, a tam trzej panowie spożywający różnej maści napoje (i była wśród nich oranżada). Nie chcą mnie przepuścić, zadają pytania, interesują się rowerami. Wciągnęłam się w pogawędkę, dołączył do mnie nieco zrezygnowany Łukasz. Panowie oferują nam noclegi, poczęstunek, setę i galaretę. Opowiadają o swoim życiu na wsi, jeden z nich przeprowadził się tu kilka lat temu z warszawskiego Mokotowa. Wtem do akcji wkracza sprzedawczyni ze sklepu:
Nie słuchajcie tego starego parasola. Zrobię Wam kawę.
I już wkrótce na ladzie wylądowała kawa dla mnie, herbata dla Łukasza, a do tego cukierki. Pani traktowała nas niczym pielgrzymów, szczególnie, że jej wnuczka właśnie w jakiejś pielgrzymce brała udział. Pani boi się, że młoda zostanie zakonnicą.
Po kilku godzinach drogi byliśmy już w Radomiu. Ze strony, z której wjeżdżaliśmy był strasznie długi podjazd pod górkę, naprawdę ciężkie chwile. Po pożywnym obiadku wkroczyliśmy do przytulnego mieszkanka Noelii, która pracuje w Radomiu jako nauczycielka angielskiego w szkole językowej. Ta zresztą szkoła załatwiła jej mieszkanie, więc Noelia jest bardzo zadowolona z życia w Radomiu. Byli tu nawet ostatnio jej rodzice, z którymi zrobiła objazd po Europie. Aż ciężko w to uwierzyć, ale polskie miasta (Warszawa, Wrocław, Kraków, Gdańsk i Radom) podobały im się bardziej niż cokolwiek we Włoszech! Noelia pochodzi z Argentyny, skąd jej rodzina wyemigrowała do Australii, a później Nowej Zelandii, gdy Noelia miała 10 lat. Nie chcieli wrócić, w kraju nie było pracy i perspektyw. Noelia od tamtej pory tam nie była i się nie wybiera. Mówi, że jest niebezpiecznie. A w Radomiu dobrze się jej żyje. Chciałaby tu poznać jak najwięcej osób, więc organizuje od czasu do czasu spotkania dla Couchsurferów. Teraz jej najważniejszy projekt to nauczyć się języka polskiego. Genialnie się nam rozmawiało do późnych godzin nocnych, zrobiliśmy pieczone warzywa, a tematy zmieniały się jak w kalejdoskopie, począwszy od sytuacji politycznej w Argentynie, doświadczeń z Couchsurferami, po wegetarianizm, etykę, druk 3D, Barcelonę i włoską mafię taksówkarzy!
To był fantastyczny wieczór. W takich chwilach jeszcze bardziej doceniam Couchsurfing w jego prawdziwej postaci, czyli przyjmowania podróżników pod swój dach, poznawania ludzi, dzielenia się opowieściami o podróżach i życiu. A jako że z Luke staramy się przyjmować podróżników jak najczęściej, wierzę, że na CS-ie mamy dobrą karmę!