Na wyjeździe ze Skarżyska wreszcie jakieś pozytywne zaskoczenie – naszym oczom ukazała się ścieżka rowerowa, prowadzącą wzdłuż rzeki Kamionki i zalewu Rejowskiego. Cudowna trasa to balsam dla duszy każdego rowerzysty. Jechaliśmy leśnymi ścieżkami, gdzie zdążyłam też zaliczyć pierwszy upadek, na pamiątkę została szrama na prawej łydce. Pierwsza krew za nami, kilka łez też było.
No i jeszcze pot. Tego elementu nie brakowało na trasie prowadzącej do Kielc. Co chwila mierzyliśmy się z coraz dłuższymi i bardziej stromymi podjazdami, przerzutka przeskakiwała niżej i niżej, czasem na pokonanie podjazdu potrzebowaliśmy nawet pół godziny. W końcu sakwy ważą swoje. Najgorsze, że po takich podjazdach pojawiał się zakręt, a za nim kolejny podjazd. Jeśli tylko po prawej mieliśmy chodnik, prowadziliśmy rowery pod górę. Momentami nasz trud rekompensowały piękne świętokrzyskie krajobrazy – małe domki przycupnięte na porośniętymi lasem wzgórzach, złote pola, rozległe zielone pagórki.
Postanowiliśmy urozmaicić sobie jazdę i nadrobić kilka kilometrów, aby zobaczyć w Zagnańsku Dąb Bartek, najstarsze w Polsce drzewo, datowane przez część źródeł na ok. 800-1000 lat. Oznacza to, że ten staruszek pamięta czasy pierwszych Piastów. Robi ogromne wrażenie, jest gigantem podtrzymywanym przez stalowe podpory – o swoich siłach już by nie stanął.
Za Zagnańskiem do Kielc jest już coraz bliżej. Pozytywnego kopa dał mi widok miejskich autobusów na drodze. Ale później znów widzieliśmy już tylko pagórki, coraz wyższe i wyższe. Na szczęście po nich następowały też długie zjazdy. Zaczęłam bić rekordy prędkości. Najpierw nieśmiało jechałam 30 km/h, odważyłam się nie hamować, a licznik pokazał 40 km/h, potem 49.5. Taka prędkość oszałamia i dodaje pozytywnej energii. Kilkanaście minut później byliśmy już w centrum Kielc i trafiliśmy do mieszkania naszych Couchsurfingowych hostów, Ani i Grześka.
Nie mogę uwierzyć naszemu szczęściu. Nie wiem, jak długo to potrwa, że będziemy trafiać na tak fantastycznych ludzi! Ania od wejścia zaprosiła nas na naleśniczki z dżemem i kremem orzechowym. Wciągałam je jak wygłodniały wilk. Wieczorem wybraliśmy się we czwórkę na spacer po Kielcach, odkryliśmy legendę powstania miasta i pomnik dzika, od którego „kielc”, czyli kłów miasto wzięło swą nazwę. Widzieliśmy kadzielnię, czyli niesamowite formacje skalne z wapieni górnodewońskich – mają około 100 milionów lat! Na koniec usiedliśmy w przyjemnym ogródku i dzieliliśmy się historiami z naszych podróży.
Ania i Grzesiek przemierzyli kiedyś kilka azjatyckich krajów na rowerach. Tej zimy wybierają się do Portugalii, ale tym razem swoim camperem. Niesamowicie nakręcił mnie fakt, że korzystają ze strony www.workaway.info, dzięki której wykonywali najróżniejsze prace na całym świecie w zamian za zakwaterowanie i wyżywienie. Pracowali na przykład na farmie w Mongolii, w Portugalii, w restauracji w duńskiej wiosce, w której mieszka jedynie 125 osób. Koniecznie musimy tego spróbować! Ania i Grzesiek, z pochodzenia opolanie, od lutego mieszkają w Kielcach i serwują tu zdecydowanie najlepszą kawę w mieście z Bike Cafe. Zwykle stają ze swoją mobilną kawiarnią na Placu Artystów. Kawa w Bike Cafe pochodzi z palarni pod Barceloną i jak dla mnie nie równa się z żadną inną, nie tylko dlatego, że kocham wszystko, co hiszpańskie. W Warszawie też nie uznaję żadnej kawiarni i najchętniej szukam roweru Bike Cafe, jeśli mam ochotę na najbardziej aromatyczne latte! Jeżeli macie ochotę poczytać trochę o ich podróżach i niezwykłych przygodach, możecie odwiedzić stronę www.backpackersi.pl
Tymczasem my dziś ruszamy na zamek w Chęcinach szukać tajnego agenta uwięzionego w jego murach (żart dla tylko wtajemniczonych 🙂