
1000 kilometrów wyprawy rowerowej za nami. Oznacza to, że przejechaliśmy pół Polski, Słowację i spory kawałek Węgier. Przed nami jeszcze 2 miesiące wyprawy, idziemy po rekord! :)

Eger to brukowane uliczki, znakomite wina, zapach wanilii w powietrzu i czerwone dachy. Z pewnością tu jeszcze wrócimy!

Kolejny raz przekonujemy się, że Węgry nie są krajem przyjaznym rowerzystom. I nie chodzi nam o to, że w miastach mierzymy się z krawężnikami do połowy łydki albo z brakiem ścieżek rowerowych. To byłby mały pikuś. Problem zaczyna się, gdy do jakiejś miejscowości nie można dojechać inaczej, niż drogą szybkiego ruchu, na której co kilka kilometrów ustawiony jest znak zakazu wjazdu dla rowerów.